Lider zespołu przyznaje, że od wczesnych lat dzieciństwa towarzyszyła mu muzyka.
Śmierć taty
Karol, mając 11 lat, stracił ojca.
- Tato pracował jako kierowca autobusu. Wracał z trasy. Z naprzeciwka nadjechał inny samochód. Kierowca zasnął i uderzył w auto z moim tatą, zjeżdżając na jego pas. Straciłem kogoś bardzo ważnego - wspomina. - Grał na akordeonie. Motywował mnie do stawiania kroków w muzyce. W jednej chwili w domu pojawił się smutek. Nie miałem nastoju i kontynuowania przygody. Dopiero po kilku latach obudziło się we mnie pragnienie kontynuowania swojej pasji - opowiada.
Młody chłopak musiał bardzo szybko wydorośleć.
- Chciałem i musiałem znaleźć zajęcie, które pozwoli mi zarabiać pieniądze. Mieszkałem wraz z mamą oraz rodzeństwem i jako najstarsze dziecko czułem swoją misję - dodaje.
Puste miejsce obok mamy
Najgorzej wspomina pierwsze święta po tragicznej śmierci ojca.
– Już nie było tak, jak przed śmiercią taty – zauważył gwiazdor disco polo. – Nikt się nimi nie cieszył. Przygotowania były nijakie, wszystko wydawało się szare i beznadziejne. Na Wigilii tato zawsze siedział obok mamy. Wtedy to miejsce pozostało puste. Nikt nie chciał śpiewać kolęd, grać na instrumentach. Razem z bratem rzuciliśmy naukę muzyki. Zabrakło osoby, która motywowałaby nas do pracy - dodaje.
Miał być mundur
Przełomowy moment w życiu Karola nastąpił w czasach, gdy uczęszczał do technikum w Chełmie.
- Byłem w klasie mundurowej. Wiązałem przyszłość ze strażą graniczną. Dobrze się czuję w mundurze. Nawet do dzisiaj go nakładam, gdy idę z psami po polach. Codziennie dojazd do szkoły i do domu zajmował mi po godzinie. Pewnego dnia zobaczyłem ogłoszenie na jednym ze słupów. Poszukiwany był wokalista do zespołu. Rozejrzałem się dookoła, czy ktoś ze znajomych nie patrzy, co robię i oderwałem karteczkę z numerem telefonu - opowiada.
"Witaj w zespole"
Karol zadzwonił w dniu, kiedy odbywał się trening klas mundurowych.
- Rzucaliśmy granatem na odległość. Koledzy ćwiczyli, a ja poszedłem na ubocze i zadzwoniłem do pana, którym okazał się Darek Zieliński, założyciel zespołu "Defis" i zarazem szef naszej ekipy. Traktuję go jak ojca, zresztą takie mamy relacje. Zaprosił mnie na casting. Przyjechałem z keyboardem. Zaśpiewałem sześć utworów z różnych gatunków muzyki. Kazał mi powtórnie przyjechać, po czym powiedział "witaj w zespole". Zapytałem, kto jeszcze jest w tej ekipie. Odparł, że obecnie jest nas dwóch - śmieje się. Za kilka dni dołączył Krzysztof Jasiuk oraz Arkadiusz Stalęga.
300 złotych za noc
Zespół rozpoczął pracę na weselach.
- Zaczęło mi się to podobać, a do tego zarabiałem pieniądze. Za jedną noc dostawałem 300 złotych. Wtedy były to dla mnie ogromne pieniądze. Czułem się pięknie. Mama pracowała jako fryzjerka, a miała pod opieką mnie i brata. Mieliśmy rentę po tacie. Nie przelewało się, a ja zacząłem przynosić duże pieniądze za grę na weselach. Graliśmy coraz częściej w okolicach Chełma i Wojsławic - opowiada.
Spodobał się Millerowi
Karol stwierdził, że chciałby pójść na casting do Disco Star.
- Siedziałem w domu i myślałem, że jest to jutro. Nie dawało mi to spokoju. Zobaczyłem w internecie i okazało się, że jest to dzisiaj. Wziąłem pendrive, nikomu nic nie powiedziałem i pojechałem do Lublina. Pawłowi z zespołu Masters i Marcinowi Millerowi z Boysów się spodobałem. Zostałem zaproszony na casting do Warszawy, co już wtedy było dla mnie dużym wyróżnieniem i sukcesem. Powiedziałem o tym tylko najbliższym. W stolicy ponownie mi się udało. Zostałem zaproszony do programu jako uczestnik - jeden z 36 osób. Byłem w parze z dziewczyną, która wygrała - przypomina.
Pożyczka od mamy
Zawrotniak pożyczył od kolegi z zespołu keyboard. Napisał tekst w domowym zaciszu.
- Odezwałem się do osób z branży disco i prosiłem o pomoc przy nagraniu. Dostałem kontakt do Roberta Balcerzaka, który zajmuje się aranżacjami. Pomógł mi i powstała piosenka "Tak bardzo tego chcę". Od mamy pożyczyłem pieniądze na teledysk. Pojechaliśmy do Trójmiasta. Utwór w bardzo szybkim czasie zaczął uzyskiwać bardzo dużo wyświetleń jak na kogoś, kto wszedł w disco bez znajomości, managera. Odzywało się sporo osób, które chciały zająć się mną. Nie wiedziałem, co mam zrobić - dodaje.
Koncert z jednym utworem
Utwór zaczął zdobywać niesamowitą popularność. W radio Vox FM był przez wiele tygodni na pierwszym miejscu.
- Do dzisiaj moja piosenka jest rekordzistką na podium w historii. Pewnego dnia zadzwonił telefon, byśmy jako "Defis" dali koncert. Odpowiedzieliśmy, że mamy tylko jeden utwór. Ludzie chcieli nas zobaczyć. Zagraliśmy "Tak bardzo tego chcę" trzy razy, kilka coverów. Wszyscy byliśmy zadowoleni. Rozliczyliśmy. Pomyślałem, że to takie fajne. Przyjechaliśmy do Warszawy, dostaliśmy hotel, ludzie się bawili, a my mieliśmy dobre pieniądze. Napisałem drugi, trzeci utwór i "poszło" - mówi Karol.
Niech to trwa i trwa
W 2015 roku fani usłyszeli kolejny wielki hit "Niespotykany kolor", który otrzymał nagrodę w Polsacie, tytuł diamentowej płyty. Został przebojem lata.
- Wyświetlenia na Youtube mówią same za siebie, chociaż powiedziałem sobie, że jak będę miał 10 tysięcy odsłon, będę zadowolony. Już pierwszego dnia widziałem, że ma 42 tysiące. Dzisiaj to ponad 83 miliony. Coś pięknego. Niech to trwa i trwa - dodaje.
Zespół zaprzestał grania na weselach. - Kiedyś jechaliśmy 40 minut, graliśmy całą noc. Teraz jedziemy całą noc, a gramy 40 minut. Tęsknię za weselami. Koncerty mają swoje plusy i minusy. Życie w busie zostawia blizny. Człowiek jest niewyspany, rozregulowany zegar biologiczny, ale nie narzekam. Mówmy o miłych rzeczach - mówi Zawrotniak.
Przy lampce i deszczu
Jak powstał hit "Niespotykany kolor"?
- Siedziałem w domu. W treści są słowa o kolorze oczu. To fakt, śpiewam o pewnej osobie, która w tamtym momencie mnie zauroczyła. Pojawia się kolor oliwkowy. Tak było. Chodziło mi o pośredni odcień pomiędzy brązowym a zielonym. Taki piękny. Mogę zdradzić, że kobieta o tym kolorze oczu istnieje i to w moim życiu. Nie sądziłem, że utwór odniesie taki sukces. Ile zajęło mi pisanie? Może trzy podejścia do keyboardu. Lubiłem i lubię pisać słowa piosenek przy zapalonej lampce i padającym deszczu. Obok stoi kawka lub herbatka i nikogo nie ma w domu. To idealne warunki - dodaje.
Manager jest ze mnie dumny
Karol już w Sylwestra wystąpi w TVP 2 podczas imprezy wraz z Zenonem Martyniukiem, Cleo, Boysami.
- Śmiało mogę powiedzieć, że mój manager - tata jest ze mnie dumny. Mieszka tam na górze. Dziadzio chciał, żeby tato grał na weselach. Nie mógł tego robić, bo się urodziłem. Mój ojciec chciał, żebym ja spełnił marzenia dziadka, a zarazem swoje. Tak się stało. Mój manager tata kieruje mną i podsyła mi dobrych ludzi na swojej drodze. Nie spotkałem człowieka w branży, który zrobiłby mi krzywdę - przyznaje.
Mimo że kariera Karola i całego zespołu rozwija się bardzo szybko, nasz bohater nie zamierza zmieniać miejsca zamieszkania.
- To nie wchodzi w rachubę. Do dużego miasta mogę pojechać na zakupy. Duże ośrodki mnie męczą. Lubię swoje Głębokie. Tam mam jezioro, "miejscówkę" na ognisko. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem "wieśniakiem" w dobrym tego słowa znaczeniu. Kocham to miejsce, klimat i nie chcę tego zmieniać. Przyszłość planuję w miejscu, w którym się urodziłem - mówi.
Zaproszenie na frytki
Pandemia uniemożliwiła koncertowanie.
- Lubię zająć się czymś pożytecznym. Wraz z babcią Marysią sadziliśmy warzywa, ziemniaki. Wszystko bez chemii, nawozów. Mogę się pochwalić, że urosły mi piękne i smaczne ziemniaki. Dwie odmiany. Zapraszam na frytki do Głębokiego - śmieje się.
Jak każda postać rozpoznawalna na ulicy czy w sklepie, Karol miał oznaki sympatii, jak również trochę mniej miłe sytuacje.
- Na początku przejmowałem się takimi rzeczami. Zdecydowanie więcej ludzi to miłe osoby, które podejdą, poproszą o zdjęcie. Miałem scenę, gdy człowiek chodził za mną w sklepie i patrzył, co kupuję. Widziałem zdjęcie z podpisem - gwiazda disco polo robi zakupy w "Biedronce". Napisałem do tej pani, która wstawiła taką fotkę z pytaniem, gdzie mam kupować produkty do jedzenia. Przecież nie jestem kosmitą. Jestem normalnym człowiekiem, który musi funkcjonować - dodaje.
Zawodnik, wiceprezes, sponsor
27-latek oprócz tego, że śpiewa i jest uwielbiany przez rzeszę fanów, jest piłkarzem Błękitu Cyców. Co więcej, jest sponsorem i wiceprezesem klubu, który po pierwszej rundzie zajmuje pierwsze miejsce w lubelskiej Klasie A. Nad drugą Perłą Mełgiew ma przewagę pięciu punktów.
- Jeden z prezesów przeciwników był zdziwiony, że ja, tak jak i inni, trenuję i gram. Dla mnie to nic dziwnego. Przyzwyczaiłem się do tego. Większość wita mnie bardzo miło. Na boisku słyszę docinki, ale takie pozytywne, w stylu: "dzisiaj pośpiewamy", "a po meczu zdjęcie". Miałem również nieprzyjemną historię, ale najważniejsze, że z trudnego terenu przywieźliśmy komplet punktów - opowiada.
Kontuzja oznaczała wiceprezesurę
Karol przyznaje, że będąc młodym człowiekiem, chciał grać w Górniku Łęczna. Nigdy nie było mu to dane.
- Moim marzeniem piłkarskim jest rozwijanie Błękitu Cyców. Miałem kontuzję, operację na kolano i przez rok nie grałem w piłkę, ale chciałem być z drużyną. Zostałem działaczem. Mam nadzieję, że rozwiniemy infrastrukturę na naszym obiekcie. Chciałbym, by jak najwięcej młodych ludzi pokochało piłkę nożną i grała w barwach naszego klubu. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby z Błękitem awansować do Klasy Okręgowej. Ze swojej strony robię wszystko, żeby była atmosfera i wszystko dobrze grało - dodaje.
Sport elementem życia
Zawrotniak ani przez chwilę nie pomyślał, by przerwać przygodę z piłką przez koncerty, popularność.
- Na boisku nie ma znaczenia, że ten ma piękną żonę, a kolejny duże problemy. Na murawie liczy się wynik. Zawsze wychodzę z nastawieniem, że wygramy. Podczas spotkania odpoczywam. Odpoczywa moja głowa. Odreagowuję. Jak trzy czy cztery razy w tygodniu nie pobiegam, to jestem innym człowiekiem. Sport nie jest dodatkiem do życia. To element życia. Koledzy z zespołu? Mam odczucia, że traktują mnie jako Karola, a nie wokalistę "Defisu" - mówi 27-latek.
Karol trzyma kciuki za Górnik Łęczna, który ma szansę na Ekstraklasę. Zresztą, w Błękicie występują byli zawodnicy zielono-czarnych: Sergiusz Prusak oraz Velijko Nikitović, który obecnie pełni rolę dyrektora sportowego.
Disco polo było wszędzie
Karol obecne czasy związane z pandemią uznaje za długi urlop. - Nie ma koncertów, ale ja sobie tłumaczę, że dostałem wolne, by poświęcić czas innym obowiązkom. Z drugiej strony muzyka disco "obumierała". Wszystkiego było za dużo. W jednym powiecie okazywało się, że na przestrzeni weekendu jest kilka koncertów. Do tego dochodziły dyskoteki, kluby. Disco polo było wszędzie, na każdym kroku. Nie skończę powiedzenia babci Marysi: co za dużo...
Ma dwie śledziony
Blisko dziesięć procent populacji ma dwie śledziony. Wśród tych ludzi na świecie jest lider zespołu "Defis". - Dowiedziałem się przypadkowo i do lekarza powiedziałem, by sprawdził, czy nie mam drugiej wątroby - śmieje się.
Zawrotniak podkreśla, że wszystko jest dla ludzi.
- Nie mógłbym wyjść na scenę pijany. To brak szacunku dla ludzi, którzy chcą cię zobaczyć i często zapłacili za bilet. Nie jestem abstynentem. Wszystko jest dla ludzi. Jeśli wypijesz piwo czy drinka, wychodzisz do ludzi i wykonujesz obowiązki wzorowo, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dużo gorzej nie pamiętać swojego występu. Powiem tak: dobre winko nie jest złe - wyznaje.
Gdzie grał? Co jest w busie?
Karol wraz z kolegami dużo czasu spędza w busie, w drodze na koncerty czy do domu.
- Mamy auto, w którym jest telewizor, konsola, łóżko. Możemy i spać, rozmawiać, oglądać filmy, a czasami siedzimy cicho. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś zagraliśmy 15 koncertów w ciągu pięciu dni - mówi.
Wraz z zespołem grał w najdalszych zakątkach naszego kraju. Ponadto głos Karola słyszeli ludzie w Stanach Zjednoczonych, na Litwie.
- Boję się latać samolotem, ale dla Stanów Zjednoczonych zrobiłem wyjątek. W Polsce byliśmy w każdym województwie. Bardzo często zdarza się, że jesteśmy w kilku miejscowościach w jednym powiecie. Zdarzało się, że byliśmy kilka razy z rzędu na dożynkach. Sami mówiliśmy: panie wójcie, chyba wystarczy. Odpowiadał: a skąd! - śmieje się.
Występ w telewizji to chleb powszedni
Karol podkreśla, że na początku przygody z koncertami w telewizji był strach, lekki paraliż. - Teraz to chleb powszedni. Nie wstydzę się, chociaż po tej długiej przerwie był mały stres przy nagraniu do Polsatu - dodaje.
Mogę każdemu udowodnić
- Nie chcę odpowiadać za innych. Istnieje przeświadczenie, że jeżeli ktoś nie potrafi śpiewać, to potrzebny jest playback. Mogę udowodnić każdemu z osobna, że umiem śpiewać na żywo. Przekonało się o tym bardzo dużo ludzi. Niektóre programy telewizyjne wymagają playbacku, ale z przyzwyczajenia robię swoje i mam włączony mikrofon - mówi.
W okresie, gdy przeprowadzaliśmy rozmowę z Karolem, on był w trakcie organizowania spotkania z najbliższymi. - A święta? Jeśli nie połamałbym się opłatkiem z rodziną, babciami, chorowałbym. W domu musi być żywa choinka - kończy.
Brat bije się w UFC
Co ciekawe, bratem ciotecznym Karola jest Michał Oleksiejczuk. "Lord" jest zawodnikiem UFC, czyli największej i najbardziej szanowanej organizacji sportów walki na świecie.
- Michała babcia od strony taty i mój dziadek od strony śp. mojego taty to rodzeństwo. Jeden z nas walczy w "klatce", zaś drugi śpiewa" - mówi.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.