„Tuba Łęcznej” rowerem na Ukrainie [REPORTAŻ, DUŻO ZDJĘĆ]

Opublikowano:
Autor:

„Tuba Łęcznej” rowerem na Ukrainie [REPORTAŻ, DUŻO ZDJĘĆ] - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Jezioro dużo większe od polskich Wigier, z czystą wodą i szerokimi plażami, wioski ze zdobionymi i kolorowymi drewnianymi domami, drogi, gdzie zamiast asfaltu są kocie łby - to wszystko znajdziecie w odległości mniejszej niż 100 km od Łęcznej. 

Mimo że na łamach naszego portalu skupiamy się na wiadomościach z powiatu łęczyńskiego, czasami robimy wyjątki. Dzięki Europejskim Dniom Dobrosąsiedztwa, które odbyły się w polskich Zbereżach i ukraińskich Adamczukach w dniach 7-10 sierpnia, mogliśmy zobaczyć na własne oczy, jak wygląda ta druga strona Bugu. Do Szackiego Parku Narodowego z Łęcznej jest mniej niż 100 km, a niewielu z nas widziało te krajobrazy.

Zatrzymujemy się na nadbużańskiej łące, która zamieniła się w duży parking. Podchodzi do nas młody Ukrainiec. W ręku trzyma opakowanie po bombonierce. - Chcecie papierosy? – pyta pokazując ukradkiem jego zawartość. – Te z Zebrą sprzedam wam za 3,5 zł– zachęca.

Wypytujemy go o drogę nad jezioro Świtaź. Wskazuje nam na mapie, gdzie znajdziemy najlepsze plaże. Pokazuje też palcem na północny brzeg jeziora. – Tam jest rezydencja Wiktora Janukowicza. Od razu poznacie te wille pilnowane przez ochroniarzy. Ma tam lądowisko dla helikopterów – opowiada młody Ukrainiec.

Tymczasową przeprawę postawili saperzy, przejście z rowerem po moście pontonowym przez Bug trwa kilka minut, widzimy ukraińskich pograniczników łowiących ryby w Bugu. Tylko parę sekund postoju na pieczątkę i jesteśmy na Ukrainie.

Od razu kilku mężczyzn proponuje nam zamianę złotówek na hrywny. Chcą więcej niż w kantorach w Łęcznej, gdzie 1 hrywnę można było kupić za 27 groszy.

Po stronie ukraińskiej stanęły stragany m. in. z alkoholami, cukierkami, papierosami w cenie 2 zł paczka. – Kupicie coś? Może 0,7 l Johnnie Walkera za 35 zł – proponuje miła sprzedawczyni. – Mamy teraz szansę trochę dorobić. Zarabiam 200 dolarów miesięcznie, jak mam żyć? Okradł nas ten Wiktor Janukowicz – dodaje.

Ukrainka patrzy na nasze rowery i pokazuje, jak nas będzie trzęsło na drodze. Miała rację… Jedziemy przez wieś Adamczuki, prawie każdy dom malowany na niebiesko lub zielono, ładnie zdobione okiennice, na dachach anteny satelitarne. Większość domów z drewna, po drodze przechadzają się gęsi.

Najpierw mocno pofałdowana droga szutrowa, potem kocie łby. To nie jest droga na rower! Staramy się jechać, raz lewym, raz prawym poboczem, po piaszczystej dróżce. Co chwila mijają nas stare charakterystyczne łady. W końcu dojeżdżamy do asfaltowej równej drogi w sosnowym lesie, a stąd już tylko parę kilometrów do celu.

Jezioro Świtaź zachwyca ciepłą i czystą wodą (dno widać nawet na poziomie kilku metrów). Dzieci mają tu raj, bo zanim dojdziemy do głębokości odpowiedniej do pływania, musi przejść dobre 200 metrów od brzegu.

Na szerokiej plaży opalają się turyści, na kocach widzimy całe rodziny, na przykład dzieci z rodzicami i babcią. Inni pływają na rowerach wodnych, zwanych tutaj „katamaranami”.

Szczególne wrażenie duże jezioro Świtaź (27 razy większe od naszego jeziora Białego, drugie pod względem wielkości na Ukrainie) robi wieczorem przy świetle „Superksiężyca” w pełni.  

 

W drodze nad jezioro spotykamy dziesiątki polskich turystów, na rowerach i biorących udział w organizowanym biegu. Niestety w czasie jazdy po kocich łbach poszła dętka w jednym z naszych kół. Nad jeziorem okazuje się, że nie tylko my mieliśmy pecha. – Pomagamy już trzeciej osobie – mówią spotkani Polacy, którzy łatali kolejne dętki.

W restauracji nic nie rozumiemy z menu pisanego cyrylicą. Jakoś dogadujemy się z panią z obsługi i zamawiamy zupę i pierogi. Smaczne, ale porcja jak dla małego dziecka, więc prosimy o drugą. Pani robi bardzo niechętną minę. Za obiad dla jednej osoby płacimy równowartość około 15 zł.

Potrzebujemy tabletki od bólu głowy, ale w sklepach odsyłają nas do punktu aptecznego. Młody Stania zdziwił się, że „tabletku” chcieliśmy kupić w sklepie, bo przecież „sklep to nie aptieka”.

Niestety punkt apteczny jest zamknięty, ale miejscowi podpowiadają, że trzeba dzwonić (minuta lokalnego połączenia kosztowałaby nas 7 zł). Na szczęście pomocni Ukraińscy sami chwytają za telefon, wcześniej żartując, że „na ból głowy najlepszy jest ukraiński samogon”. Szybko zjawia się aptekarz z koszulką „Poland Ukraine Euro 2012” i sprzedaje potrzebne nam proszki.

Nad jeziorem Świtaź spędziliśmy jedną noc. Szkoda było stamtąd wracać, niecałe dwa dni to zdecydowanie za krótko. Spotkani przez nas Polacy przez cztery dni objeżdżali rowerem jeziora szackie (oczywiście nie wszystkie zobaczyli, bo jest ich w sumie ponad 30). - Gdzie wam będzie lepiej jak nie tu? - pytali. 

 

 

Zapraszamy do obejrzenia naszej fotorelacji, którą znajdziecie poniżej.

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE