reklama

Łęcznianin, urbanista, obywatel świata

Opublikowano:
Autor:

Łęcznianin, urbanista, obywatel świata - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościOdszedł wybitny urbanista, który projektował Lubelskie Zagłębie Węglowe, Zalew Zemborzycki, dzielnice Lublina, Warszawy, Londynu, Damaszku, Bagdadu. Człowiek, który rozpoczął studia na architekturze kilka miesięcy po tym, jak w ostatnich dniach wojny stracił prawą rękę. Pracę magisterską napisał o Łęcznej. 

Bardzo ciepłym. Żyjącym Łęczną, choć nasze miasto opuścił w połowie lat 40., podejmując studia na wydziale architektury Akademii Sztuk Pięknych, a następnie na Politechnice Krakowskiej, gdzie specjalizował się w urbanistyce. Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, powiem, że nigdy na ten temat nie rozmawialiśmy, nie było takiej potrzeby, zważywszy na jego dokonania i pozycję zawodową oraz wobec jego gościnności, gdy nakrywał do stołu i zaparzał herbatę podczas naszych rozmów o Łęcznej. Tak, zdecydowanie czuł się łęcznianinem, o czym świadczyły także liczne pamiątki zgromadzone w jego domu oraz artykuły, które pisał dla Merkuriusza. Sprawy Łęcznej były mu zawsze bliskie. 

Jak to się przejawiało?

Zacznijmy od tego, że przecież swoją pracę magisterską napisał właśnie o Łęcznej. O naszych trzech rynkach, wyjątkowym układzie komunikacyjnym oraz położeniu miasta w dorzeczu Świnki i Wieprza. Sam zafascynowany historią, położeniem i unikatowością Łęcznej, zainteresował naszym miastem swoich sławnych profesorów, m.in. Tadeusza  Tołwińskiego czy Gerarda Ciołka. To właśnie dzięki tej pracy, pisanej wspólnie z Józefem Frazikiem, później prof. Politechniki Krakowskiej, dowiedzieliśmy się tak wiele o architekturze Łęcznej, jej walorach, unikatowości, o tutejszych zabytkach, w tym o - traconych już niestety - domach zajezdnych, tak charakterystycznych dla dawnej jarmarcznej Łęcznej.      

Był więc niejako rzecznikiem Łęcznej.

Zawsze, nawet gdy pracował w Warszawie czy wielu miastach Europy i Azji. Był przecież jednym z pierwszych projektantów, którzy podjęli się opracowania koncepcji zagospodarowania naszych terenów, gdy zapadła decyzja o powstaniu Lubelskiego Zagłębia Węglowego. To koncepcja rozbudowy LZW przygotowana przez zespół pod kierownictwem dr. Dylewskiego wygrała w konkursie na projekt zagłębia, w którym – jak wtedy planowano –  znajdzie się siedem kopalń. Łęczna miała liczyć 170 tys. mieszkańców, Zawieprzyce 200 tys., a Milejów ponad setkę. Trzeba tu wspomnieć, że koncepcje innych urbanistów zakładały np. zabudowę całej doliny Wieprza, czemu Romuald Dylewski – urodzony i dorastający w Łęcznej – sprzeciwiał się, będąc człowiekiem stąd, świadomym charakteru Łęcznej i potrafiącym docenić jej walory, szczególnie walory krajobrazowo-przyrodnicze doliny Wieprza i Świnki.

Bo, jak cała przedwojenna Łęczna, korzystał np. z tutejszych plaż i kąpał się w Wieprzu? 

Owszem, chronił wyjątkowy charakter miasteczka, zawsze porównując jego walory do położenia Kazimierza nad Wisłą. Przypominał o plażach na Niwce, o łąkach nadwieprzańskich. Chcąc uchronić dolinę Wieprza i Świnki, jego zespół przeniósł ciężar zabudowy bardziej na wschód, w stronę Chełma. Oczywiście, potem życie skorygowało te centralne plany i w miejsce siedmiu mamy praktycznie dwie kopalnie: Bogdankę, która powstała jako pilotująca i Stefanów.

Romuald Dylewski to człowiek ogromnej wiedzy, ogromnego doświadczenia, fachowiec ceniony w swojej branży nie tylko w Polsce, ale i poza granicami. Profesor nadzwyczajny w Instytucie Gospodarki Przestrzennej i Mieszkalnictwa w Warszawie, którego zdanie się liczyło w świecie urbanistów i architektów. Ja jednak postrzegam go przede wszystkim jako łęcznianina, pochodzącego z łęczyńskiej rodziny, który o swoim rodzinnym mieście wypowiadał się podobnie jak jego kuzyn, Wojciech Wieczorek (autor poświęconych Łęcznej "Szkiców z prowincji" – przyp. JCh) zawsze dobrze i zawsze ciepło. Na rozwój miasta patrzył okiem przyjaciela, który w Łęcznej spędził dzieciństwo i młodość, skąd wywodzi się jego rodzina, gdzie mieszka jego brat Ludomir z rodziną, gdzie spoczywają jego rodzice i dziadkowie. Nasze rozmowy o Łęcznej, krainie dzieciństwa, wspólnych korzeniach rodziny Miszczaków, z których wywodziła się jego babka Marcela, były sentymentalnymi podróżami w miejsca, gdzie się urodził i dorastał. Fascynujące są jego opowieści z Łęcznej żydowskiej. Polecam ten cykl w Merkuriuszu.

Opowiada o świecie, bez znajomości którego trudno zrozumieć oblicze współczesnej Łęcznej.

Co znamienne, wspominał, jak przebywając w Bagdadzie, zauważył, że podczas gdy jego koledzy bywali zszokowani kontaktem ze światem Orientu - on nie, ponieważ, jak stwierdził, przedwojenna żydowska Łęczna była taką miniaturą Orientu. Ze swoją kulturą handlu zakorzenioną w tradycji jarmarków. Z bezdrzewnymi placami i placykami, gęstą niziutką zabudową, tłumami ludzi kłębiących się na rynkach i dzieciaków bawiących się przed domami, co przepięknie opisał. Naprawdę wielkim szczęściem było dla Łęcznej, że właśnie łęcznianin podjął się urbanistycznej i architektonicznej koncepcji zagospodarowania przyszłej stolicy LZW. Możemy tylko spekulować, czy, gdyby wygrała inna koncepcja, mielibyśmy dzisiaj uroczy nadal Nadwieprzański Park Krajobrazowy i czy rewitalizowalibyśmy Park Podzamcze i dolinę Wieprza. Może nie byłoby czego rewitalizować, bo stałyby tam bloki. To dzięki ingerencji Romualda Dylewskiego zachowany został charakter Rynku III, rynku biedoty żydowskiej, który w latach 50. planowano zabudować blokami ustawionymi ukośnie w sposób całkowicie zatracający charakter dawnej zabudowy, bez placu tworzącego ten rynek przed wojną. Podobnie z Zalewem Zemborzyckim, który mógł powstać w miejscu, gdzie dziś znajdują się Tarasy Zamkowe. Oba przykłady pokazują, jak dalekosiężne i perspektywiczne miał spojrzenie jako urbanista. My doceniamy tę perspektywę dopiero pół wieku później, widząc, że mielibyśmy zalew w centrum Lublina. 

Wracając do łęczyńskich korzeni...

Wychował się w rodzinie inteligenckiej. Ojciec, Antoni, do wkroczenia Sowietów pracował jako wieloletni sekretarz magistratu. Matka wraz z siostrą przyjechały do Łęcznej w odpowiedzi na apel wystosowany w roku 1918 przez władze polskie do galicyjskiej inteligencji, by przyjeżdżała do Kongresówki uczyć języka polskiego. Stanisława z Bossych i jej siostra najpierw tworzyły szkołę i uczyły w Puchaczowie, później przeniosły się do Łęcznej, gdzie matka Romualda poznała przyszłego męża, Antoniego Dylewskiego i pracowała jako nauczycielka, dopóki na świat nie przyszły dzieci. Mieszkali przy ulicy Krętej, tej samej, gdzie mieszkał słynny szopkarz, Bronisław Michał Muszyński. Przy ulicy, która dziś nie istnieje. Między kościołem a bożnicą.

Na styku kultur, a także granic między przeszłością a przyszłością? 

Tak, dziadek Józef, mistrz kowalski, który miał kuźnię, pobudował dom na skraju dzielnicy żydowskiej i Romuald wychowywał się wśród dzieci żydowskich. Wspominał, jak kiedyś z innymi dziećmi postanowili w domu dziadka zorganizować spektakl. Romek zajmował się plakatami i scenografią. Wydarzenie odbiło się na Krętej szerokim echem, wręczono zaproszenia dorosłym, dom na Krętej zapełnił się widzami. Wstęp kosztował od 10 do 20 gr. Wśród widzów była np. Frajda, korpulentna Żydówka, która z racji swojej tuszy i faktu, że  zajmowała dwa miejsca, zapłaciła podwójnie. Spektakl tak się spodobał, że zagrali go drugi raz, a dochód z przedstawienia wyniósł ponad pięć zł. Na co go przeznaczyli, poinformowało pismo powiatowe "Lubartowiak", zapewne ujęte gestem przekazania tych pieniędzy przez dzieciaki na fundusz ochrony przeciwlotniczej kraju. 

Z kolei w roku 1939, po bitwie o most lubelski rozegranej w nocy z 21 na 22 września, w rodzinnym domu Romualda Dylewskiego utworzono szpital polowy, gdzie opiekę znaleźli ranni żołnierze, nie tylko polscy, ale także niemieccy. Gdy po opatrzeniu ran lekarze wojskowi towarzyszący oddziałowi Żabickiego poszyli dalej na Warszawę, około 30 rannych pozostało w domu Dylewskich pod opieką Stanisławy Dylewskiej, jej koleżanek z Ligi Kobiet i miejscowego dr Niechaja. Także 15-letni wtedy Romek pomagał w opiece nad rannymi. Jeden z niemieckich podoficerów wpisał się Romkowi do pamiętnika w dowód wdzięczności za ludzką i ciepłą opiekę nad wrogiem, do którego Polacy podchodzili jak do swoich. Dwa lat później esesman, któremu przydzielono kwaterunek w domu Dylewskich, odkrył, że mają radio, za co groził wtedy obóz koncentracyjny lub Zamek Lubelski. Gdy Niemcy zaaresztowali głowę rodziny za posiadanie radioodbiornika, matka chwyciła pamiętnik Romka, pobiegła na posterunek i pokazała wpis niemieckiego żołnierza jego rodakom. Proszę sobie wyobrazić, że jak ten wpis zobaczyli, pan Antoni Dylewski został z aresztu zwolniony... Jestem szczęśliwy, że mogłem poznać Romualda Dylewskiego, namówić go na rozmowy, które są dla łęcznian taką wartością i skarbem, jak wywiad rzeka "Łęczna ma jeszcze potencjał i szanse, by stać się nowym miastem XXI wieku". 

Opowiadając i pisząc o Łęcznej, pełnił więc pan Dylewski z jednej strony rolę świadka historii miasta, z drugiej wizjonera ze sprecyzowaną i osadzoną w tradycji koncepcją nowoczesnej Łęcznej?  

Jestem przekonany, że jego refleksje stanowią drogowskaz dla wszystkich, którzy pracują dzisiaj nad rewitalizacją tego miasta. To mądrości, dalekosiężne przemyślenia i spostrzeżenia fachowca, nad którymi warto się pochylić i zastanowić. Romuald Dylewski przewidział potrzebę rewitalizacji. W czasach, gdy mało kto, nie tylko z lokalnych ówczesnych decydentów, domniemywał, jaki to skarb i wartość dla miasta, a która dzisiaj, ponad ćwierć wieku później, ma miejsce w Łęcznej.

 

Egzemplarze "Merkuriusza Łęczyńskiego" z wywiadem-rzeką z Romualdem Dylewskim oraz jego wspomnieniami dostępne są w Izbie Regionalnej TPZŁ w  środy, w godz. 13-15.

 

Pogrzeb śp. Romualda Dylewskiego odbył się we wtorek 15 stycznia w kościele św. Józefa na LSM. Romuald Dylewski spoczął obok żony na cmentarzu w Puławach.  

Jolanta Chwałczyk

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE