Przed zjazdem przechodzimy badania lekarskie. Odpowiadamy na pytania dotyczące ewentualnych chorób i przyjmowanych leków, mamy mierzone ciśnienie.
Następnie idziemy do dwuosobowych przebieralni, gdzie dostajemy roboczą odzież ochronną, taką jaką na co dzień noszą pracownicy dozoru.
Ubieramy więc żółte drelichowe spodnie, flanelową koszulę w niebiesko-czarne kraty, a na to żółtą kamizelkę, także z mocnego materiału. Na nogi zakładamy twarde buty, w które można popukać od zewnątrz. Później dostajemy białe kaski.
Kolejny punkt to pobranie "nieśmiertelnika". Chodzi o tzw. markę, blaszkę z numerem identyfikacyjnym. W markowni, czyli biurze, gdzie wydawane są marki zapisywany jest czas zjazdu i powrotu. Dzięki temu dokładnie wiadomo, czy dana osoba wróciła bezpiecznie na powierzchnię.
Teraz czas na zabranie niezbędnego ekwipunku pod ziemią. Zjeżdżamy do miejsca, gdzie występuje zagrożenie metanowe, dlatego bierzemy aparat ucieczkowy z obiegiem zamkniętym, w którym przy normalnym chodzie starczy tlenu na 50 minut (do innych obszarów można zabrać lżejszy pochłaniacz tlenku węgla, który oczyszcza wdychane powietrze).
Nasz cel to pole Bogdanka, oddział G5, 960 metrów pod ziemią. Co ciekawe, jest to jednak odległość liczona od poziomu morza, więc tak naprawdę zjechaliśmy około 760 metrów w dół. Czas zjazdu w 20-osobowej niezabudowanej klatce to jedynie 1,5 minuty, prędkość 12 metrów na sekundę (około 43 km na godzinę). Wieje, dla bezpieczeństwa trzeba mieć założone okulary ochronne.
Zjeżdżamy szybem o nazwie S 1.2, bo szyby w lubelskiej kopalni nie mają imion w przeciwieństwie do tych śląskich.
Jedziemy kolejką podwieszaną
960 metrów pod ziemią zobaczyliśmy wyrobisko podtrzymywane przez metalową obudowę, które budowane było na 4,5 m wysokości.- Kasku z głowy nie ściągamy pod żadnym pozorem. Jesteśmy zabezpieczeni obudową i wykładką, i tutaj pod szybem jest to wykładka szczelna, przelana cementem, nie ma teoretycznie możliwości, żeby coś spadło na głowę, ale będziemy w takich miejscach, gdzie wyrobiska są już długo użytkowane – ostrzegał nas Sławomir Wójcik, szef Pola Bogdanka (kierownik oddziału górniczego), który radził nam też, by patrzeć pod nogi.
Bo tylko na początku trasy mieliśmy komfort spaceru po kostce brukowej. Później szliśmy po nierównych kamieniach i torowisku, a patrzenie pod nogi ułatwiały lampy.
Tak doszliśmy do kolejki podwieszanej, którą udaliśmy się do przodka. Nie jest łatwo umościć się na "leżaku" w wagonie i trzeba się ścisnąć, żeby zmieściła się w nim druga osoba. Podczas jazdy w ciemnym wąskim tunelu trzeba założyć słuchawki (ochronniki) na uszy, bo mamy tu przekroczony poziom hałasu.
Podróż do przodka trwa około 25 minut. Prędkość kolejki nie jest dużo większa od czasu przejścia po wyrobiskach na piechotę, jednak oszczędza siły górników przed i po ciężkiej pracy.
Wysiadamy i jeszcze trochę idziemy po ciemnym wyrobisku, które oświetlamy lampami. Czasami musimy pokonać nieduże drewniane schodki-piramidki. Łapiemy równowagę, bo ustawione są pod sporym kątem, a nie bardzo jest się czego przytrzymać, bo obok cały czas jedzie taśma.
"Trzeba mieć do tego dryg"
Tak dotarliśmy do wyrobiska o nazwie "Przekop OS2". Tu drążony jest nowy korytarz do transportu materiału i górników w kierunku Pola Ostrów, na które Bogdanka ma koncesję wydobywczą od 2017 r. i potrzebuje nowej infrastruktury do dalszej eksploatacji tego pola.Na sam koniec chodnika nie wolno podchodzić, bo co chwila spadają kamienie. To co zostaje po przekopaniu jest odpadem.
- Tego typu wyrobisk rocznie wykonujemy około 19-20 kilometrów rocznie - informuje Sławomir Krenczyk, wiceprezes Lubelskiego Węgla Bogdanka do spraw rozwoju.
Za chwilę wyrobisko będzie drążył kombajn obsługiwany przez Kamila Wdowicza, który w górnictwie pracuje już 16 lat. Gdy go uruchamia, robi się ciemno, ale jak mówi pan Kamil dziś nie jest najgorzej.
- Teraz mamy warunki bardzo dobre i w czasie jednej zmiany jedziemy około 2,5 metra. Tylko trzeba uważać na te spadające kamienie. Ale jak skała jest twarda, to robi się duże zapylenie i prawie nic nie widać. Trzeba naprawdę wzrok wysilać – przyznaje Kamil Wdowicz.
Czy lubi tę pracę? - Polubiłem. Trzy lata temu siadłem na kombajnie i pracuję tak do tej pory. Nie każdy będzie to umiał, trzeba mieć do tego dryg. A wybrałem górnictwo dla pieniędzy. Bo ja z zawodu jestem kierowcą. I kiedy był covid, koledzy kierowcy siedzieli w domu, a ja zawsze miałem pracę i wypłatę co miesiąc – dodaje kombajnista.
"Nie wyobrażam sobie zmainy zawodu"
Na miejscu spotykamy także zastępcę przodowego. - Pracuję tutaj 11 lat. To jest stała pewna praca. Dobre pieniądze, fajni chłopacy. Nie mam daleko, bo mieszkam w Urszulinie. Dzisiaj nie wyobrażam sobie zmiany zawodu – mówi pan Marcin.Jak dodaje nie lubi nocek, pracuje od 6.30 do 14.00. - Ale nieraz zdarzy się, że wyjeżdżamy na powierzchnię trochę później, bo na przykład przodek zalewa i trzeba sprzęt wycofać. I wtedy już żona myśli, co się dzieje, bo o tej porze powinienem być w domu – mówi pan Marcin.
I my wracamy tą samą trasą. Podziemny spacer nie był długi, bo przeszliśmy jedynie około 5 km. Ale temperatura sięgająca 27 stopni sprawa, że jesteśmy cali mokrzy. W powrotną drogę podwieszaną kolejką przyjemnie buja. Miło byłoby uciąć sobie drzemkę.
Po podziemnych wyrobiskach w czwartek 24 października grupę lokalnych i ogólnopolskich dziennikarzy oprowadzali wiceprezesi LW Bogdanka Sławomir Krenczyk i Bartosz Różnawski oraz szef Pola Bogdanka Sławomir Wójcik i kierownik oddziału GRP1 Marcin Młynarczyk.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.