Stowarzyszenie to organizacja non profit, pogotowie ratunkowe dla ofiar okrucieństwa i zaniedbania ze strony ludzi, dla potrąconych przez samochody, dla stadek wyrzucanych szczeniaków i kociąt. Kontakt do stowarzyszenia podają nawet w Urzędach Gmin, jakby było opłacaną przez nie instytucją. Tymczasem tylko gm. Milejów wspiera finansowo działalność Stowarzyszenia MILEJów dla Zwierząt.
Pisząc o różnych sytuacjach w naszym powiecie nie raz przekonaliśmy się o Pani skuteczności i dyspozycyjności. Pani naprawdę na tym nie zarabia? - pytamy Agnieszkę Łabęcką, prezeskę Stowarzyszenia MILEJów dla Zwierząt.
Agnieszka Łabęcka, prezes Stowarzyszenia MILEJów dla Zwierząt: - Nie, nie pobieram żadnych wynagrodzeń. Od nikogo. Stowarzyszenie działa na zasadzie wolontariatu, utrzymuje się tylko i wyłącznie z datków ludzi, którzy nas wspierają, śledzą na Facebooku i nam ufają. Mówię "nam", bo w statucie jest siedemnastu wolontariuszy, ale w praktyce nieliczni się udzielają, bo nikt za darmo nie podejmuje się tej brudnej, ciężkiej pracy na dłużej i rezygnują.
Dlaczego Pani w tym trwa?
- Bo kocham zwierzęta i wiem, że nad ich losem mało kto się pochyli. Na widok kota konającego w rowie przechodnie powiedzą "jaki biedny kotek" i pójdą dalej. Druga sprawa to dobrostan zwierząt, o który, niestety, nie dbamy. Traktujemy zwierzęta gorzej niż rzeczy. Stworzyłam stowarzyszenie przed trzema laty, by zapobiegać bezdomności zwierząt przez ich sterylizację i kastrację. Jak pilna to konieczność, upewniłam się działając wcześniej w Lubelskiej Fundacji Ochrony Zwierząt.
Stowarzyszenie nie jest – jak się powszechnie uważa – ani schroniskiem, ani urzędem pracującym od-do. Gdy założyłam stowarzyszenie, nie stać mnie było na wynajęcie lokalu, więc zarejestrowałam siedzibę w domu. Dziś ludzie znają mój adres i interweniują piątek, świątek. Telefony odbieram od czwartej rano do pierwszej w nocy, a jeśli akurat nie odbiorę mają pretensje. Bywa, że to dziennie od 40 do 50 telefonów. Do tego dochodzą wiadomości na messengerze i w prywatnej poczcie. Mówię o tym nie po to, by pokazać jak ten wolontariat rzutuje na moje życie prywatne, ale jaka jest skala problemu i jak dzwoniący potrafią być roszczeniowi. Gdy nie chcę przyjąć pudła z kociętami, bo nie mam już ich gdzie ulokować, pytają: "To od czego pani jest?", "Po co to stowarzyszenie?". Ja wtedy pytam gdzie byli, gdy ich kotkę trzeba było wysterylizować. Przed pandemią, gdy było nas, czyli wolontariuszy więcej, chodziliśmy po wsiach, sprawdzając dobrostan zwierząt, ale też chcąc doradzić, podpowiedzieć, uświadomić ludziom konieczność sterylizacji, potrzebę odpchlenia i odrobaczania, często zawoziliśmy budy, wymienialiśmy łańcuchy na linki. Staraliśmy się także edukować.
Czytałam na Waszym Facebooku o rodzinie, która przywiozła pudło z kociętami i rodzice, przy dzieciach - jak się okazało - kłamali, że znaleźli je na przystanku...
- Tak było. Inna kobieta przyniosła 7 kociąt strasząc mnie, że jak nie przyjmę to pójdzie utopić do Wieprza, bo co ma z nimi zrobić. Nikogo nie interesuje co ja z nimi zrobię, czy będę miała je za co karmić, leczyć. W sprawie psów z Zofiówki nie doczekałam się żadnego instytucjonalnego wsparcia. Budowę kojców, przyczepę dla pani Teresy, akcję sterylizacji i leczenia tych psów – wszystko sfinansowali darczyńcy, którzy obserwują nas na Facebooku. Te psy karmimy od stycznia br. z sąsiadką pani Teresy ze zbiórek na stronie stowarzyszenia. Już prawie rok!
Nie biegają po wsi wygłodzone, jeszcze nikogo nie pogryzły. Załatwiacie więc sprawę bezpieczeństwa we wsi. Problem przedstawiony został radnym Rady Miejskiej i władzom Łęcznej podczas sesji z prośbą o pomoc. I nic?
- Nic. Nikt nie reagował ani wtedy, gdy sytuacja przerosła panią Teresę ani teraz, gdy przerasta mnie, choć zrobiliśmy i robimy nadal co w naszej mocy. Dziś do wyadoptowania zostało już "tylko" 18 psów.
Jak wygląda zwykła interwencja?
- Jest telefon, jadę, odławiam psa, czyli próbuję go złapać wabiąc jedzeniem. Bez pomocy weterynarza, bo to kosztuje. Gmina się cieszy, ludzie biją brawo, bo pies zabrany i problem zszedł im z oczu, ale nie dociekają gdzie go ulokuję. Tymczasem w Starościcach, gdzie mamy przytulisko na prywatnej posesji, zwykle nie ma wolnych kojców. Zostaję więc z problemem gdzie go upchnąć, czym nakarmić, skąd wziąć pieniądze na kastrację i leczenie, bo wyrzucone zwierzęta są zwykle połamane i wymagają zabiegów chirurgicznych. Są też chore. Ludzie na wsi nie stosują profilaktyki, odpchlenia, odrobaczania. Nie podejmują się jakiegokolwiek leczenia, choćby kota na koci katar. Wolą go wyrzucić, niż wydać 15 zł na zastrzyk, który może uratować mu życie, bo to nieleczony koci katar to zakaźna choroba śmiertelna. Oprócz psów z Zofiówki, mam też inne zwierzęta pod swoją opieką. Całe szczęście mogę liczyć na niektórych lekarzy weterynarii współpracujących z nami "po kosztach", bo obchodzi ich los wiejskich zwierząt. Są w stanie wysterylizować je taniej, kierując się powołaniem i rezygnując z zarobku.
Pieniądze z darowizn i zbiórek pozwalają na 500 sterylizacji rocznie. Skąd byłoby mnie stać na taki zabieg u 68 psów pani Teresy? Tak więc moja aktywność polega także na ciągłym proszeniu i żebraniu. Nie powiem, część ludzi reaguje bardzo pozytywnie, ale część uważa, że jest to mój lans i biznes. Tymczasem stowarzyszenie nie jest schroniskiem, które prowadzi działalność gospodarczą i gdzie na bezdomności zwierząt się zarabia. Zakładałam stowarzyszenie z myślą o realnej pomocy. W terenie. W ciężkim terenie.
Co Panią podkusiło?
- Jestem matką trojga dzieci, które od zawsze mawiały, że jak mama wygra w totka, pewnie zajmie się zwierzętami. Gdy się usamodzielniły, zyskałam na to czas. Tak, spełniam marzenie. Mam też inne pasje, np. jazdę na motocyklu, ale obecnie, zwierzęta przejęły nade mną kontrolę. Dlaczego? Bo bezdomność jest wszechobecna. Zawsze nad tym ubolewałam, ale nie znałam skali problemu dopóki się nim nie zajęłam.
Fajnie, że ludzie ufają w skuteczność stowarzyszenia, ale ja nie jestem w stanie przyjmować zwierząt pod opiekę, jeśli nie mam na to warunków. Dlatego apeluję, pomóżcie! Stwórzcie warunki, bym miała 10 kojców w określonym miejscu. Bywa, jak niedawno w gm. Puchaczów, że jednego dnia trzeba przyjąć sukę z 12. szczeniakami, a w przytulisku w Starościcach zwykle brakuje miejsc. Potrzebuję wsparcia i wolontariuszy, bo jestem u kresu sił. Podkreślam, nie jestem schroniskiem, które podpisuje umowy z gminami i za odłów każdego psa otrzymuje ok. 2 tys. zł lub więcej, ma kojce, ma na to środki i pracowników. Ja i sprzątam kojce, i wożę zwierzęta do weterynarza, i piszę posty apelując o adopcję.
Widziałam jak przywozi Pani do Zofiówki karmę, zwykle przerzucając te 100-200 kg własnymi rękami...
- No niestety, to worki od 15 do 20 kg. Rzeczywiście, ten mój wolontariat zaczyna mnie przerastać. Ostatnio apelowałam o pomoc w sprzątaniu i wyściełaniu bud. Wolontariuszki dojechały, gdy już wszystko zostało sprzątnięte.
Co będzie gdy zamknie Pani stowarzyszenie na kłódkę?
- Nie wiem, ale nie mogę dłużej wyręczać urzędów w ich działaniach. Zapobieganie bezdomności zwierząt to zadanie gmin. Gminy wspierają schroniska. Nie mogę dłużej odwalać tej czarnej roboty bez wsparcia. Gdy ściągnęłam do naszego powiatu sterylkobus, z darmowymi sterylizacjami, organizator tej ogólnopolskiej akcji chciał nam taki gabinet na kółkach udostępnić. Nikt w urzędach i firmach, które obeszłam, nie podjął tematu. Zero odzewu.
Jakie są Pani zdaniem największe problemy ze zwierzętami w naszym powiecie?
- To zdecydowanie brak możliwości taniej sterylizacji zwierząt właścicielskich. Ceny są wręcz zaporowe np. dla starszej samotnej osoby opiekującej się kotami. Ona je nakarmi sama nie dojadając i nie zabije, więc ma ich coraz więcej.
Czy nasi mieszkańcy znęcają się nad zwierzętami?
- Ostatnio mieszkaniec gm. Puchaczów z premedytacją głodził sukę, a wygłodzonym szczeniakom podawał wrzącą kaszę, którą się parzyły. On to nagrywał i publikował w sieci. Oczywiście, powiadomiłam policję i Urząd Gminy, który zdecydował, że pokryje koszty odrobaczania i sterylizacji psów zabranych właścicielowi.
Która z sześciu naszych gmin wspiera działalność stowarzyszenia?
- To jedynie gmina Milejów i – w mojej ocenie - tylko Milejów rozumie problem bezdomności zwierząt. W innych twierdzą, że u nich ten problem nie występuje, a potem, gdy ktoś dzwoni w tej sprawie, podają telefon stowarzyszenia. Ja twierdzę, że aby zobaczyć problem bezdomności zwierząt, wystarczy wyjść zza biurka. Przydałoby się, abyśmy połączyli siły. Dzięki stowarzyszeniu gminy zaoszczędzają pieniądze, co mam udokumentowane: ile wykonuję sterylizacji, adopcji, zabiegów ratujących życie zwierząt na terenie całego powiatu. To olbrzymie wydatki, nie mówiąc już o tym, ile ta aktywność pochłania czasu, energii, paliwa. Wiedząc, że będą uchwalane budżety, nie raz jeździłam z pytaniem czy gmina nie wsparłyby działalności stowarzyszenia tak jak gmina Milejów. I słyszałam, że nie ma pieniędzy. Są, tylko trzeba poważnie podejść do problemu bezdomności zwierząt.
Poszukiwani wolontariusze, osoby z empatią dla zwierząt, które mogą poświęcić podopiecznym stowarzyszenia choćby godzinę tygodniowo! Kontakt - stowarzyszeniemdz@gmail.com Darowizny na nr rachunku: PKO BP 16 1020 3206 0000 8002 0139 6787
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.